„Babie lato i kropla deszczu” – 15

Feliks kopnął dywanik z bezsilnej złości.

– Mam dość! Nie mogę nawet zamówić drewna na zimę! W zeszłym roku płaciłem trzysta siedemdziesiąt złotych a teraz chcą prawie pięćset! Znowu na nic nie starczy! Nie ma za co  naprawić grzejnika w sypialni, zamarzniemy oboje! Nie wytrzymam! Muszę się położyć – poszedł do sypialni nie zwracając uwagi na żonę.

Inga z trudem powstrzymywała drżenie rąk. Z pozoru spokojnie kroiła warzywa na zupę. Intensywnie myślała czy powiedzieć mężowi, że ma jeszcze na koncie trzysta złotych, czy nie. Ostatnim razem kiedy pochwaliła się, że zaoszczędziła przez kilka miesięcy tysiąc złotych to się na nią obraził. Nie, nie tak, złe słowo. Było mu źle, przykro, okropnie, że on wydaje co do grosza wszystkie pieniądze ze swojej i matki emerytury na rachunki i raty, męczy się, denerwuje, liczy, a ona odłożyła nic mu nie mówiąc. Zaskoczyła ją taka reakcja. Myślała, że Feliks się ucieszy,  akurat jej oszczędności wypełniły dziurę budżetową jaka się właśnie utworzyła. Przecież nie były to pieniądze odłożone ot, tak sobie, wyjęte i schowane, lecz uciułane ze złotówek wrzucanych do pojemniczka, takiej tubki po multiwitaminie. Chowała tam każdą złotówkę, którą jej wydano w sklepie. Trochę zostało na koncie z zakupów, oszczędzała wszakże jak, gdzie i kiedy się dało rezygnując z wielu produktów bez których dawniej nie wyobrażała sobie życia. Na przykład krem do twarzy kupowała w Biedronce, najtańszy kosztował około dziesięciu złotych i – żeby wystarczyło na dłużej – smarowała bardzo cienko, nie tak jak kiedyś, gdy nakładała grubą warstwę i czekała aż się wchłonie. Nie kupowała kosmetyków, „wylizywała” z opakowań stare, jeszcze zachowane z czasu, kiedy w pracy koleżanka zajmowała się dystrybucją produktów oferowanych przez Avon. Przestała gdy jeden z nich wywołał paskudne uczulenie na twarzy, tak bardzo był przeterminowany. Nie używała  balsamów ujędrniających, kremów przeciwzmarszczkowych, nie mogła się oprzeć wrażeniu, że mając sześćdziesiąt  cztery lata wygląda starzej niż jej dziewięćdziesięcioletnia babcia przed śmiercią. A jeszcze niedawno dawano jej mniej o dziesięć lat!

Leki, witaminy – to drugi problem. Do niedawna nie odczuwała dolegliwości związanych z menopauzą. Od lat przyjmowała preparaty w rodzaju soyfenu czy climea forte i naprawdę były skuteczne w jej przypadku. Nie przypuszczała, że można się tak męczyć jak ona teraz, gdy z braku pieniędzy przestała je kupować i zażywać. Leki potrzebne były przede wszystkim teściowej, bardzo drogie, lecz skutecznie normujące ciśnienie seniorki. Poza tym doszły leki od neurologa i psychiatry przepisane w związku z demencją, które musiała przyjmować na stałe. Część z nich była na szczęście darmowa dla seniorów. Lista refundowanych leków zmieniała się co trochę i Inga drżała na myśl, że leku teściowej mogłoby na niej zabraknąć. Feliks musiał łykać swoją porcję pastylek, też pokaźną. Inga dodatkowo szukała w zielarni naturalnych środków mających wspomóc męża w odzyskaniu zdrowia.

Przyszedł czas, że Inga przestała żałować teściowej, litość też już była na wyczerpaniu. Głównie ze względu na Feliksa, z troski o niego. Chwilami psychicznie nie dawał rady. Zajmował się matką, zawoził do lekarzy – o ile oczywiście udało mu się matkę przekonać, żeby wsiadła do auta, co też nie było łatwe, oj nie. Najpierw musiał jej długo tłumaczyć po co jedzie, bo ogólnie do wszystkiego nastawiała się na „nie”. Najczęściej odpowiedzią było: sam sobie idź, nie pójdę, nie potrzebuję i tak dalej w tym stylu. Od tych słów i zawziętej miny staruszki rosło im obojgu ciśnienie i gula w gardle. Inga nie miała z tym akurat problemu, była niskociśnieniowcem. Natomiast dla Feliksa była to sytuacja zagrażająca życiu.

Aktualnie teściowa od kilku dni odmawiała przyjmowania leków. Nie będzie brała i już.

– Wariata ze mnie chcecie zrobić – syczała z wściekłością.

– Nie trzeba robić – mruknęła pod nosem Inga świadoma, że teściowa nie usłyszy.

Jeden aparat słuchowy zgubiła, drugi upadał na podłogę niezliczoną ilość razy, spała na nim, chowała pod poduszkę, wciskała do kieszeni. Siłą rzeczy jakość urządzenia stawała się więc coraz gorsza. Zresztą pani Wala nie dbała o żadną rzecz w domu. Tłukła talerze, półmiski, pokrywy szklane, rozbijała szklanki, często słychać było rumor, hałas w jej pokoju. Na początku Inga biegła przerażona myślą, że staruszka przewróciła się, spadła skądś i zrobiła sobie krzywdę. Skoro jednak kilka razy usłyszała nieparlamentarne wyrazy pod swoim adresem, przestała się tak bardzo przejmować biorąc przykład z męża, który nie przesadzał z gorliwością w sprawdzaniu wyczynów matki..

Miała jednak Inga wyrzuty sumienia, wciąż je miała z różnych powodów, także z tego, że jej uczucia w stosunku do matki Feliksa są – rzec można – coraz mniej ciepłe. Kiedy czasem zdarzało się, że sytuacja normowała się na kilka dni, a ostatnio tylko godzin, miała nadzieję na poprawę zdrowia teściowej i stosunków międzyludzkich w domu. Wprawdzie wiedziała, że to jest niemożliwe, ale nadzieję miała. Dopiero po zawale Feliksa przestała nadzieję mieć. Jakąkolwiek. Od tej pory kierowała nią tylko jedna myśl: uchronić męża, uchronić męża, uchronić męża… Przed mamuśką oczywiście. I przed światem zewnętrznym. Było to jednak w praktyce niemożliwe.

Feliks podał rano matce lek na ciśnienie. Wzięła do ręki szklankę z wodą, popiła  i połknęła. Niby połknęła. Wziął od niej szklankę, wyszedł z pokoju, przystanął za drzwiami i usłyszał stukot tabletki upadającej na podłogę i turlającej się przez chwilę. Zagotował się wewnątrz, wpadł do pokoju. Oczywiście się wypierała.

– Przecież widzę co robisz! Mamo! Słyszałem jak tabletka upada na podłogę! Chcesz psy potruć? Wejdzie któryś, połknie i zdechnie.

– Kłamiesz!

– Mamo, ja nie kłamię, to ty oszukujesz.

– Nieprawda!

– Zobacz, skąd się wzięły te tabletki? – pokazał uzbierane i w kilku różnych pojemniczkach  ukryte w szafie wymemłane, posklejane różnokolorowe pastylki.

Odpowiedzią była cisza wypełniona prawie widocznie drgającym powietrzem.

– Dlaczego oszukujesz? Wiesz co się stanie jeśli nie będziesz się leczyła?

– Wyjdź stąd! Nie będę niczego łykać!

– To napisz mi oświadczenie, że rezygnujesz z przyjmowania lekarstw. Mamo! Nie mam ochoty iść przez ciebie do więzienia. Zaraz się przewrócisz i połamiesz, a mnie oskarżą, że o ciebie nie dbałem, rozumiesz?

– Nie krzycz na mnie! Wyjdź stąd! Wynoś się ty  gadzie! Nie będę niczego brać!

– Żebyś wiedziała, że wyjdę. I od dziś nie będę ci dawał leków. Nie chcesz to nie! Za chwilę nie będziesz wiedziała jak się nazywasz!

Trzasnął drzwiami i zszedł na dół w stanie ostatecznego wzburzenia.

W tym samym czasie Inga zrobiła zakupy w Biedronce.

Właśnie wróciła, wózek wciągnęła po schodkach do mieszkania. Ciężki był, dlatego nie chciała, żeby Feliks to zrobił. Oszczędzała jego siły kiedy i jak mogła bojąc się o serce osłabione zawałem. Zdążyła rozpakować zakupy, ułożyć na swoim miejscu i szybko otarła załzawione oczy słysząc kroki męża. Już w drodze ze sklepu popłakała się z żalu, ze złości, z bezsilności. Na półkach leżało tyle produktów, mnóstwo świątecznych propozycji, mogłaby za naprawdę nieduże pieniądze kupić prezenty gwiazdkowe chociaż dla wnuczek. Mogłaby – gdyby mogła. Gdyby miała za co. Jeszcze nigdy, nigdy w życiu nie było takiej sytuacji, żeby nie mogła bliskim kupić na gwiazdkę chociaż drobiazgów. Zawsze żyli skromnie, oszczędnie, od pierwszego do pierwszego. Na większe inwestycje w rodzaju zakupu mebli czy malowania brali pożyczki z Koleżeńskiej Kasy Oszczędnościowo Pożyczkowej. Można było pożyczyć kwotę w wysokości dwóch wkładów i dwóch pensji, tym sposobem wszyscy pracownicy należący do KKOP mogli sobie pozwolić co jakiś czas na „rozpustę” w postaci na przykład glazury w łazience czy wakacji w Bułgarii dla całej rodziny. Feliks trzymał pieczę nad finansami i powstrzymywał kobiecą chęć wydawania pieniędzy przez żonę i córkę.  Żyli skromnie ale godnie.  A teraz? Teraz nic nie może. Jakby mało było problemów, z banku przyszło nowe naliczenie rat kredytu. Suma była nie do przyjęcia. Zebrane razem obecne dochody ze wszystkich trzech źródeł, czyli emerytury Feliksa, Ingi oraz teściowej w żaden sposób nie wystarczą na ratę, na życie, utrzymanie, leki…

Po twarzy Ingi płynęły łzy, ledwo nadążała z ich wycieraniem, by mąż nie dostrzegł co się z nią dzieje.

– Kochanie, co ci jest? Przeziębiłaś się? – zapytał z troską.

– Nie, jakieś uczulenie mnie chyba dopadło – odpowiedziała. – Wiesz, bez względu na porę roku alergeny potrafią człowieka męczyć.

– Jest w szufladzie opakowanie tabletek przeciwalergicznych, widziałem. Przynieść ci?

– Dzięki, zaraz sobie wezmę

– Chodź tu, usiądź na chwilę, muszę się uspokoić, bo znowu miałem starcie z matką…

Opowiedział żonie jak go potraktowała własna matka. Przytuliła Inga swego dużego chłopca, którego tak bardzo kochała, a nie wiedziała jak mu pomóc, jak go ochronić, co zrobić, jakie znaleźć wyjście z sytuacji, w której się znaleźli nie z własnej winy.

Feliks włączył telewizor. A tam reklamy – odkryj magię świąt, przygotuj się na święta, przyjdź i wybierz prezenty dla najbliższych, musisz to mieć, … kup, znajdź, zapłać, wybierz, to tylko … złotych… jeszcze nigdy nie było tak tanio…poczuj magię świąt, poczuj magię świąt, poczuj magię świąt….

– Przełącz bo zwariuję – szepnęła.

– Dobrze, głupie te reklamy – przełączył kanał. – Wzięłaś tabletkę? – spojrzał uważniej na załzawione żonine oczy.

– Tak, tak,  zaraz zacznie działać.. A matką się tak bardzo nie przejmuj. Wiesz przecież, że jest chora

– Ale jak ona może tak do mnie mówić? Słyszałaś, że nazwała mnie gadem? Za to, że ją wożę do lekarzy, dbam o nią, za to, że zepsuła nam atmosferę w domu, że zrobiła piekło z życia…Powiedziała do mnie: ty gadzie!

– Cicho, skarbie, nie bierz tego do siebie – przytuliła się mocniej do tego swego kochanego dużego mężczyzny, w którego głosie słyszała skrzywdzonego małego chłopca. – Ona tego nie wie, może nawet cię nie poznała w konkretnej chwili…

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 3 komentarze

Króciutko

Ciąg dalszy ogródkowych prac trwa.  Lepiej się czuję, leki pomogły,  wykorzystuję piękną pogodę na nadrobienie zaległości.  Radości mnóstwo,  wreszcie mamy bramę na podwórko, czuję się z tym cudownie, energią bucham, bo nareszcie mogę w ogródku zrobić to, co zawsze chciałam, a dotąd nie było możliwości. Rozebrałam zaporę z gałęzi, którą musiałam zrobić, żeby babcia D. nie uciekła na ulicę. Teraz jest bezpiecznie, krzywdy sobie nie zrobi próbując się przedostać przez gałęzie.  Ma  też większą przestrzeń do spacerowania. Jeśli o babcię D. chodzi jest kolejny etap, wcale nie taki najgorszy, bo zaczęła jeść dużo i ze smakiem. Z lekami dalej trzeba pilnować, żeby nie wypluwała –  jest przecież mistrzynią kamuflażu 😃 – potrafi zjeść śniadanie zaś leki gdzieś trzymać i np. chować do kieszeni choć staramy się pilnować oboje.

Idę dalej szaleć do ogródka póki mogę. Fotki z pięknego parku piaseczyńskiego będą później, a teraz kochane pieski z Ducha 💗

Dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowa 💗 Pięknej niedzieli życzę wszystkim obecnym 🍀🌷🌞

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 12 komentarzy

8 dzień kwietnia 2024

Tydzień temu Święta, wczoraj wybory, ciągle coś się dzieje. Ja wreszcie spotkałam się z Panią Doktor i poratowała me nadwątlone siły. Wczoraj po raz pierwszy wyszłam do ogródka nadrabiać zaległości, narobiłam się, ale i nazachwycałam cudownie rozkwitłą wiosną. Najstarsze tulipanki kwitną, nowe, posadzone jesienią, za chwilę będą w pełnym rozkwicie.

Dokupiłam cztery rodzaje bylin i dziś postaram się je wsadzić do ziemi.

… na zdjęciach piękne …

Na pierwszy wiosenny spacer – jeszcze przed świętami – wyszłam w ciepłej kamizelce, wciąż nie mogłam uwierzyć, że już tak ciepło – i zdejmowałam ją po drodze. Utkwiło mi w pamięci, że pierwsze zielone listki z reguły pojawiały się w okolicy pochodu pierwszomajowego, w tym roku wegetacja ruszyła z kopyta miesiąc wcześniej.

… brakuje Skitusia obok 💔…

Calineczka jak zwykle szalała, w świąteczny lany poniedziałek szalała w ogródku, co skończyło się oczywiście przemoczeniem 🤣 zostawiła u nas pistoleciki na wodę i podejrzewam, że będzie powtórka z rozrywki podczas następnego pobytu 😃🤣

… panienka jak zawsze biegiem i z rozwianym włosem…

Po głosowaniu poszliśmy z Szilunią do parku piaseczyńskiego, pokażę zdjęcia wyremontowanej Poniatówki, która wygląda pięknie. Ale to później, teraz udaję się do ogródka póki czuję przypływ energii 🙂

Dziś mamy całkowite zaćmienie słońca, u nas nie będzie (chyba) widoczne, ale podobno nieźle może namieszać w głowach i ogólnie na świecie. Nie dajmy się więc i niech Moc będzie z nami 👍🌞

Pozdrawiam, życzę dobrego tygodnia i dziękuję za odwiedziny 😃💗🍀

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 22 komentarze

„Babie lato i kropla deszczu” – 14

Jagna wciąż miała przed oczami miłe wnętrzeFiliżanki”, a w duszy nastrój wieczoru irlandzkiej muzyki. Jakby ten wieczór odmienił jej postrzeganie świata, jakby z ciemnej dziury wydobyła się trafiając wprost na zieloną wyspę. Może było coś jeszcze… Może ktoś… Czy to ważne? Liczyło się to, że zaczęła się uśmiechać, ba, śmiać na cały głos. Myśleć o przyszłości też zaczęła, coraz bardziej skłaniała się do odbycia rozmowy z właścicielem mieszkania na „książętach”. O tym nic jeszcze nie mówiła rodzicom, postanowiła poczekać aż będzie całkowicie pewna i podejmie ostateczną decyzję. Wszystko przemawiało za tą lokalizacją. Bliskość domku rodziców sprawi, że zawsze będzie mogła im pomagać w razie potrzeby, nie są przecież coraz młodsi. Owszem, są w świetnej formie, zamordowaliby każdego, kto ośmieliłby się ich nazwać seniorami, ale rzeczywistości nie da się zmienić a czasu zatrzymać. Atutem jest też przystanek autobusowy tuż obok, na Przesmyckiego. Czytała, że autobus, ten konkretny, ma zmienioną trasę i docelowo pojedzie na Kabaty. Stamtąd metrem dotrzeć można w pożądane miejsce i poruszać się po całej Warszawie,  gdyby na przykład auto odmówiło posłuszeństwa. I do Bogny mogłaby czasem bez auta podjechać. Zakochała się bez pamięci w małej Ewelince i tęskniła, kiedy długo malutkiej nie widziała. Tak więc sobie Jagna myślała, zastanawiała się, rozważała wszystkie za i przeciw. Nie musiała się spieszyć, miała czas.

Póki co auto się nie buntowało, młode jeszcze było, wsiadła więc i pojechała na Ursynów. Doman, mąż Bogny, za kilka dni miał wyjechać do Szkocji, gdzie wysyłała go firma, w której pracował jako informatyk. Chciał jeszcze pobyć w domu z rodziną, jednocześnie trochę popracować przygotowując się do wyjazdu. Ewelinka nieco się przeziębiła, dlatego Bogna nie wzięła jej  na spacer, na zimne, ostre powietrze. Wolała też zostać w domu niż jechać do matki, aby wręczyć Jagnie tajemniczą przesyłkę, o której nic więcej nie powiedziała przez telefon wzbudzając jedynie zaciekawienie przyjaciółki. Poza tym Honoratka miała okropnie ciężki tydzień, sprawdzian za sprawdzianem i musiała się uczyć. Jagna pomyślała, że zajmie się małą szkrabusią, żeby przyjaciółka mogła z kolei zająć się starszą córka i pomóc jej w lekcjach. Po drodze zatrzymała się przed cukiernią ze świadomością, że Bogna będzie gderać okrutnie na puste kalorie, niezdrowe produkty i takie tam różne, ale w końcu wszystkie łakocie znikną.

– Mam dla ciebie niespodziankę – powiedziała Bogna zaraz po przywitaniu Jagny przez wszystkich domowników.

– Przecież wiem. Tę tajemniczą przesyłkę, o której nic nie chciałaś powiedzieć.  Z jakiej to okazji?

– A tak bez okazji. Z kraju świętego Patryka dopiero co przyjechała.

– Święty Patryk tylko mi się z piwem kojarzy – wtrącił Doman.

– A mnie z muzyką, którą uwielbiam – ucieszyła się Jagna na samą myśl o muzyce.  – Piwo wolę nasze, ostatnio Tyskie albo Żywiec mi podchodzi.

– Ja najbardziej lubię Stronga – wyraził Doman swoją opinię.

– A ja nie lubię żadnego – stwierdziła pani domu.

– Ciociu, a próbowałaś beczkowego? – krzyknęła z pokoju Honoratka.

– Różne beczkowe próbowałam, ale… ty mówisz o piwie? – zdziwiła się Jagna.

– Oj ciociu, przecież ja już jestem duża i rodzice mi czasem dają spróbować.

– Jesteś duża, jesteś. Kiedy tak wyrosłaś? Jesteś śliczna, zgrabna, wysoka, mogłabyś zostać modelką.

– No co ty, ciocia, ja mam rozum i zamierzam go używać a nie paradować po wybiegach z głupią miną.

– Coś podobnego – zdziwiła się szczerze Jagna. – Ty naprawdę masz rozum i już go używasz!

Bogna i Doman słuchali pękając z dumy i pękając ze śmiechu. Nie pękli do końca, bowiem Jagna sprowadziła ich na ziemię.

– Coś słyszałam o jakiejś niespodziance – przypomniała.

– Oto ona, proszę, specjalnie dla ciebie. Płyta kapeli Alana, świeżutka, prosto z Irlandii.

– Od kogo? Skąd?

– Przecież mówię, że z Irlandii. I mówię, że kapela Alana. No to od kogo, jak myślisz? Użyj  rozumu jak moja córka…

– Bogna, coś kręcisz. Chyba nie od samego Alana, niby dlaczego miałby przekazywać płytę specjalnie dla mnie, przecież mnie nie zna.

– Zna czy nie zna,  jakie to ma znaczenie? A może zna, a może pamięta, a może ci nie powiem…

– Kurczę blade, mów! Już teraz musisz, bo…

– Bo co ciocia, bo co? – zawołała słysząca wszystko Honoratka.

– Bo nie wiem co zrobię twojej mamie.

– Pewnie krzywdę – zaśmiała się dziewczynka. – Tylko niedużą, żeby mi mogła w lekcjach pomagać.

– Och, ty łobuzie! Zamiast matki bronić to ty tak? Do lekcji, już – powiedziała Bogna próbując zachować powagę.

– Napracowałam się i teraz muszę odpocząć – oświadczyła Honoratka. – Pobawię się z siostrą, będziesz miała trochę czasu dla siebie.

– Jaką ty masz mądrą córkę – po raz kolejny zdziwiła się Jagna.

– To po tatusiu – zawołał z pokoju Doman zmieniający Ewelince pieluszkę.

– Słuchaj – zaczęła Bogna. – Znajomy kręcił filmik podczas koncertu w „Filiżance”, kapelę i gości przy stolikach też. Załapałaś się jak z cielęcą miną wpatrujesz się w Alana. Kompletnie odjechana byłaś. Alan cię rozpoznał…

– Jak rozpoznał? Co to ja, przestępca, za którym wysłano list gończy?

– Hi hi hi, rozpoznał. Zwyczajnie rozpoznał w tobie dziewczynę, którą widział przy barku…

Jagna momentalnie się wyłączyła. Stanął jej przed oczami zapisany w pamięci obraz: półmrok, piękny mężczyzna parzący na nią, błyszczące oczy i falujące włosy…

– Oj tam, oj tam, akurat. Nie wierzę, bredzisz i tyle – czuła, że się rumieni jak pensjonarka z przedwojennej powieści.

– Jagna, no coś podobnego… – zdziwiona Bogna spojrzała na przyjaciółkę.

– No co? Czego ty ode mnie chcesz droga przyjaciółko?

– A nic, zdawało mi się – wzięła na ręce Ewelinkę od męża. – Albo i nie – szepnęła malutkiej do uszka.

Rozmowę przerwał dźwięk telefonu. Inga dzwoniła do córki. Jagna przejęła Ewelinkę od matki. Jakże cudowne uczucie towarzyszyło przytuleniu się maleńkiej istotki, jej pokazywanie rączką, mówienie coś po swojemu, w jakimś marsjańskim języku…

– Czy na tym polega równowaga w przyrodzie, że kiedy umiera chora osoba, ktoś inny natychmiast zapada na to samo? – zapytał Doman,  słysząc odpowiedzi żony na słowa teściowej domyślił się, że znowu był problem z babcią Walą.

– Dlaczego tak mówisz?

– Bo teściowa mojej teściowej ma stwierdzoną chorobę Alzheimera…

– Skąd…

– Skąd mam wiedzieć skąd, ma i już.

– Chciałam spytać skąd ci przyszło do głowy takie pytanie.

– Bo jak umarła babcia od sąsiadów, to nasza zaczęła chorować.

– Babcia Wala nie chce jeść warzyw ani owoców – dodała Honoratka. – Dlatego jest chora, jadłaby tylko smalec, fuj.

Po mile spędzonym popołudniu Jagna wróciła do domu, włączyła płytę i znów przeniosła się w myślach do salki „Filiżanki” oświetlonej przytłumionym światłem, wypełnionej dźwiękami irlandzkiej muzyki. Usiadła w fotelu nie włączając lampy, przez odsłonięte okno widziała światła zapalające się w osiedlu, uśmiechała się do własnych myśli i do dźwięków  płynących z odtwarzacza. Nagle klasnęła w dłonie, zaśmiała się głośno jak dziecko, które wpadło na pomysł nowego psikusa. Wyciągnęła laptop z futerału, czekając na uruchomienie programu dokładnie obejrzała okładkę płyty. Znalazłszy to, czego szukała wklepała na swojej poczcie  adres mailowy widniejący pod zdjęciem całej kapeli. Zaczęła pisać.

   Cześć Alan, chciałam Ci podziękować  za niezwykły prezent. Ponieważ nadchodzą święta, zbliżają się bez względu na to, czy się komuś podobają czy nie, uważam Twoją płytę za prezent gwiazdkowy. Nie mam pojęcia jak, dlaczego i skąd się wziął taki pomysł, ale właściwie to przecież wszystko jedno. Z pewnością św. Mikołaj maczał w tym palce i chwała mu za to. On podobno wie wszystko, nie tylko to, co przeczyta w listach pisanych przez – głównie – dzieci. W każdym z nas jest przecież trochę z dziecka jakim było się  niegdyś, więc pewnie Mikołaj wnika w nasze marzenia i czuje się wśród nich jak u siebie w domu. Stąd dobrze wie jak kocham irlandzką muzykę i podpowiedział to Tobie. Jak Ty to odebrałeś – nie mam pojęcia, ważne, że się udało i dziękuję, dziękuję, dziękuję 🙂 🙂 🙂

Ja ze swej strony mogę Ci tylko złożyć życzenia jak najlepszych chwil, spełnienia pragnień, szczęścia, radości, powodzenia i w ogóle WESOŁYCH ŚWIĄT!!!

Pozdrawiam – Jagna Turska 

Wysłała nie zastanawiając się ani chwili. Potem naszły ją wątpliwości co do trafności użytych słów, szyku zdań, ewentualnej intencji jakiejś ukrytej, której mógłby się Alan dopatrzeć… ale… machnęła ręką. Poszło, koniec, kropka, nie zawróci się maila, musi dotrzeć do odbiorcy. Uff, niech się dzieje wola nieba…

Uchyliły się drzwi pokoju. W szparze pojawiła się najpierw szpiczasta mordka, następnie para stojących uszu, wreszcie cała Zadra wkroczyła do pokoju i władowała się na wersalkę rozciągając się na całą swą czarną długość. Mordkę wcisnęła w dłoń Jagny i machnęła ogonkiem wyrażając zadowolenie.

– Co, malutka, chcesz przysmaczek, prawda? – spytała Jagna widząc wyraźną odpowiedź nie tylko w oczach, ale w całej suni. – No pewnie, należy ci się. Strasznie kochana jesteś – wyjęła z pojemniczka psie ciasteczko w kształcie kostki i z przyjemnością przyglądała się suczce chrupiącej przysmak.

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 6 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 13

Feliks przyglądał się z fotela przepychankom na ulicach pokazywanym w telewizji. Wreszcie, pierwszy raz  policja zareagowała jak powinna, pomyślał. Zgodnie z oczekiwaniem normalnych ludzi. Do tej pory wokół słyszał opinie, że bronią bandytów, ochraniają oficjeli krzywdząc przy tym mających inne poglądy, że występują przeciw ustawie zasadniczej itp., itd. Powinno go to nie obchodzić, lekarz kazał nie stresować się. Ale… jak to zrobić? Niemożliwe. Nie potrafił być obojętny na losy formacji, z którą związany był przez całe dorosłe życie. Nie mógł się pogodzić z samobójstwem dobrego znajomego, który napisał przed śmiercią, że honor nie pozwala mu prosić dzieci o wsparcie i skoro po całym przepracowanym uczciwie życiu złodzieje mu zabrali świadczenia i możliwość przeżycia godnej starości, to jego śmierć spada na ich sumienia. Jakie sumienia…przecież oni ani honoru ani sumienia na oczy nie widzieli, choć wycierają sobie tymi słowami gęby… Poza tym… już ponad pięćdziesiąt osób odebrało sobie życie z tego samego powodu. … Feliks zazdrościł znajomemu odwagi. Z jednej strony. Z drugiej – był wściekły na swoją wrażliwość, która spowodowała zawał i konieczność ograniczenia aktywności fizycznej. Nie mógł się teraz nawet na ciecia wynająć, nigdzie się nie nadawał, nic nie mógł zrobić aby poprawić rodzinie byt, zapewnić żonie warunki o jakich marzyła całe życie – czyli ich obecny mały domek. Zastanawiał się bezustannie co zrobić, jak teraz dorobić na spłatę rat kredytu. Próbował na platformie finansowej siedząc przed komputerem całymi dniami, nic to jednak nie dawało  poza zwiększonym poczuciem przegrania na całej linii oraz rosnącą frustracją. I wcale nie poprawiało stanu zdrowia.

– Feluś, musisz na to patrzeć? – usłyszał głos żony. – Przecież szkoda zdrowia, nie wolno ci się denerwować. Nie wiesz przypadkiem gdzie jest taka mała miotełka spod drewutni?

– Skąd mogę wiedzieć? – zirytowany odpowiedział pytaniem na pytanie, irytacja nie opuszczała go prawie wcale albo bardzo rzadko.

– Nie złość się, pytam, bo może ją widziałeś. Zniknęła, a wieczorem jeszcze była. Muszę posprzątać koło płotu, bo mi wstyd przed sąsiadami.

– Matka wychodziła, może wie? Przepraszam – dodał cicho.

– Nie ma za co, kochanie. Przecież rozumiem. Też się wkurzam bez sensu. I nie ma to nic wspólnego z tobą – stanęła za fotelem, objęła męża ramionami i przytuliła głowę do jego głowy. – Musimy sobie jakoś z tym poradzić. Mamy siebie, jesteśmy potrzebni dzieciom…

– Ty wiesz jak ja się czuję, kiedy nie mogę wnuczkom prezentu kupić, bo nie mam za co? Nigdy w życiu nie byłem w takiej sytuacji! Nie widzisz jak nisko upadłem?

– Kotuś, nie ty upadłeś, tylko te sukinkoty cię okradły, więc nie bierz tego do siebie. Od ciebie tu nic nie zależy. To są okoliczności całkowicie zewnętrzne. Czy miałeś wpływ na dzień i rok swego urodzenia? Nie? No właśnie, na to też nie masz, więc daj spokój. Nie patrz w ten telewizor i chodź, pójdziemy z psami, powietrza zaczerpniesz…

– Nigdzie nie pójdę, mam otwarty komputer.

– To go zamknij

– Nie mogę, nie mogę się skupić, nie mogę myśleć..

– Żeby organizm mógł się zregenerować potrzebuje kontaktu z naturą, słońca, świeżego powietrza – starała się zachować spokój.

– Nie ma świeżego powietrza, jest smog.

– U nas nie ma. Po pierwsze wokół są lasy i parki krajobrazowe, nie ma przemysłu. Po drugie wiał silny wiatr, więc jakby nawet był ten smog, zostałby dziś przegnany. Po trzecie nawet na rowerek nie wsiadasz a miałeś się ruszać, więc chociaż na spacer wyjdź – zaczynała jej rosnąć gula w gardle.

– Wyjdę wieczorem.

– Wieczorem nie będzie słońca!

Inga zaczynała tracić cierpliwość. Rozumiała wszystko, ale ona też miała granice wytrzymałości. Brakowało jej ciepła ze strony męża, które gdzieś odpływało w kosmos. Nie mogła się wtulić przed snem w jego ramię, co zawsze było dla niej lekiem na całe zło świata, bo ostatnio najczęściej zasypiała sama. Feliks twierdził, że skoro cały dzień się stresuje, ma prawo chociaż wieczorem obejrzeć jakiś film. Zostawał na dole i coś oglądał, ona szła sama do sypialni. Nie dawała rady towarzyszyć mu w tym oglądaniu nawet czytając książki czy gazety, bo zwyczajnie padała ze zmęczenia. W łóżku zerkała w telewizor, żeby nie płakać, nie czuć samotności i tak zasypiała.

– Jak sobie chcesz, patrz na tych idiotów i dawaj sobą manipulować. O to im właśnie chodzi, żeby cię całkiem szlag trafił, wtedy nawet tej nędznej resztki emerytury nie będą musieli ci wypłacać i dadzą na nagrodę jakiemuś znajomemu smarkaczowi, jakiemuś kolejnemu przydupasowi kolejnego nadętego kretyna. Rób co chcesz.

Wyszła przed dom prawie trzaskając drzwiami. Zła na siebie, że dała się ponieść emocjom, że nie potrafiła nad sobą zapanować. Usiadła na schodku i rozpłakała się.

Psy, te kochane, cudowne stworzenia natychmiast za nią przyszły. Zadzior położył łeb na kolanach i patrzył swoimi rozumnymi ślepiami jakby chciał powiedzieć: nie martw się, damy radę, będzie dobrze. Zorka przytuliła się do jej boku.

– Moje kochane skarby, pocieszyciele wy kochane – głaskała swoich wiernych przyjaciół. – Jesteście sto razy lepsze od ludzi. Ludzie to potwory..

– Ale chyba nie wszyscy? – usłyszała głos Sabiny dobiegający zza furtki.

– To ja tak głośno mówię? Teściowa niedosłyszy więc się drę… Na szczęście nie wszyscy odpowiadając na twoje pytanie –  wytarła oczy. – Przepraszam cię, mam doła głębokiego jak Rów Marjański.

– Chodź do mnie na chwilę. Rowu nie zasypiemy, ale może dół  trochę da się zmniejszyć. Chciałam ci podziękować za to, że Bogna wyciągnęła moją  Jagnę do tejFiliżanki”. Od tego wieczoru mam w domu zupełnie inną dziewczynę.

– Naprawdę? To się cieszę, dobra wiadomość – podniosła się Inga.

– Była tam już kilka razy i coś przebąkuje, że chętnie by sobie popracowała dla przyjemności, żeby się odstresować do końca. W ogóle zrobiła się taka jakaś radosna, nawet sobie czasem podśpiewuje, choć głosu moje dziecko to nie ma całkiem. Dawno jej takiej nie widziałam – stwierdziła uradowana.

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 2 komentarze

Za chwilę wiosenne święta 🌞🐣🐰

Miałam u siebie Calineczkę przez kilka dni. Oczywiście w związku z tym nie byłam w stanie wykonać niczego ponad normę 😊 Normą zaś w tym przypadku staje się pilnowanie szkrabusi, która ma dziesięć pomysłów na minutę oraz babci D, która jest równie nieobliczalna. O ile Calineczce można przemówić do rozumu – w drugim przypadku jest to absolutnie niemożliwe i niewykonalne.

Robiłyśmy deser budyniowy na herbatnikach, makaron moja wnusia jadła na śniadanie, obiad i kolację z tą tylko różnicą, że na zmianę z cukrem,  z czekoladą, z żółtym serem. Udawało się w nią wmusić mleko, sokoliki futbolówki, dwa pierogi, serek truskawkowy i waniliowy oraz soczek z witaminami. Chodziłyśmy z Szilunią na spacery jeśli nie padało, coś w ogródku próbowałam robić, ale jej się szybko nudziło to co jej dawałam do roboty. Nieopatrznie obiecałam, ze ją obudzę rano gdy będę wychodziła z Szileczką, słowa dotrzymuję, więc przepadło i wstawała po piątej rano! Próbowałam ją zniechęcić, na próżno! Korzyść jednak była taka, że wieczorem padała i zasypiała szybciej niż zwykle, lecz wierszyki o Skitusiu, Sziluni i Franku musiały być w łóżku czytane.

W sobotę Duży zabrał córeczkę do domu, a ja złapałam katar, kaszel i męczę się okrutnie do dzisiaj. Nie robię w tej chwili specjalnych  świątecznych przygotowań, bo zwyczajnie czuję się osłabiona, lecz wcześniej przygotowałam już sporo produktów i zamroziłam, więc właściwie tylko rozmrozić i wykończyć przed przyjazdem dzieci. Zresztą myślę, że za dwa dni sobie z tym poradzę i nadrobię. Zaś teraz się lenię 🙂 to taki błogi stan 😃

Od niezrównanej naszej Magdy dostałam cudne dekoracje. Ona jest po prostu genialna i nikt mnie nie przekona, że jest inaczej 😃

 ZDROWYCH 🌞 SZCZĘŚLIWYCH  ŚWIĄT WIELKIEJ NOCY 🐣 SAMYCH DOBRYCH CHWIL 🍀  PREZENTÓW OD ZAJĄCZKA  🐰 WODY W LANY PONIEDZIAŁEK 🐥 SPEŁNIENIA MARZEŃ 🐤 CUDOWNEJ WIOSNY 🌺 I W OGÓLE WSZYSTKIEGO CO NAJLEPSZE 💗 życzę z całego serca wszystkim zaglądającym🌹

🌷🌷🌷🌷🌷🌷🌷🌷🌷🌷

 

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 20 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 12

Październik minął, nie wiadomo kiedy nadszedł listopad. Dopiero było Wszystkich Świętych, a już zaraz będzie połowa miesiąca. Naprawdę coś dziwnego działo się z tym czasem. Jeszcze nigdy tak szybko nie uciekał. Tak rozmyślała Inga próbując odnaleźć sen, który ją obudził. Sny mają to do siebie, że znikają kiedy tylko człowiek odzyska świadomość. Rzadko udaje się sen przywołać z powrotem, a jeszcze gorzej jest ze zrozumieniem znaczenia. Inga ostatnio przeczytała ciekawy artykuł na temat znaczenia snów. W jej przypadku jednak nie ma zastosowania sposób przekazywania informacji z innych wymiarów za pomocą sennych widziadeł. Skoro ona, Inga, ich nie pamięta oraz nie rozumie to jaki w tym sens? Jeśli ktoś chce jej coś przekazać, niech używa zrozumiałego języka i już.

Zakończywszy w ten sposób rozmyślania zerknęła na godzinę widoczną na wyświetlaczu komórki. Budzik stał po drugiej stronie łóżka, na szafce Feliksa. Bez okularów widziała tylko świetlną plamę, cyferek nie dała rady odczytać. Komórkę też musiała przystawiać blisko, do samego oka, żeby odczytać godzinę. Była piąta siedemnaście. Według czasu letniego byłoby już po szóstej, nic dziwnego, że rozległo się stukanie psich pazurków na schodach, a w chwilę później szczekanie Zorki. Widocznie któryś z osiedlowych kotów podszedł do okna wychodzącego na taras. Inga codziennie wsypywała kocią karmę do miseczki i wstawiała do  drewutni. Dopóki było ciepło okoliczne koty mogły same zdobywać pożywienie, teraz jednak z dnia na dzień zrobiło się zimno i na pewno smutno i źle było tym, które domów nie miały, nie mogły się przytulić i ogrzać.

Wstała z ciepłego łóżka, mąż spał, więc starała się poruszać bezszelestnie, żeby go nie obudzić. Niech śpi jak najdłużej, tylko we śnie może zapomnieć o problemach, zregenerować organizm. Po obudzeniu – koniec, rzeczywistość skrzeczy i tyle.

Cichutko przeszła do ciepłej łazienki. W sypialni było chłodno, spało się dobrze, lecz po obudzeniu chłód stawał się dotkliwie odczuwalny i przestawało być przyjemnie. Wszystko dlatego, że popsuł się grzejnik. Feliks na wszystkie znane sobie sposoby próbował go reanimować. Skończyło się na postawieniu trafnej diagnozy – zepsuł się programator. Należało go wymienić lecz pieniędzy na wymianę nie było. Kolejny powód do smutku i łez dla Ingi.

Próbowała za wszelką cenę zachowywać spokój. Na zewnątrz nawet jej się udawało pokazywać pogodną, spokojną twarz. Gorzej było w środku. Funkcjonowanie w bezustannym stresie i poczuciu zagrożenia musiało się odbić na stanie fizycznego ciała. Czuła się źle. Bolały ją stawy, kości, także mięśnie ostatnio zaczęły się dziwnie zachowywać, jakby ogłosiły strajk i nie chciały jej słuchać, nawet bolały bez powodu. Gdyby po zmęczeniu czy wysiłku fizycznym to byłoby zrozumiałe, normalne zjawisko. Ale bez powodu? Poza tym astma i sarkoidoza zmniejszały pojemność płuc i wydolność, serce łopotało coraz częściej niemiarowym rytmem, czasem sprawiało wrażenie, że się zmęczyło i chętnie przeszłoby w stan spoczynku. Z początku odczuwała przerażenie, wpadała w panikę, ale z czasem się przyzwyczaiła. Przemawiała do swego serca jak do samodzielnej, żywej istoty i chyba dochodziła z nim do porozumienia, bo przestawało się buntować i pracowało spokojniej. Do następnego razu. Powodów do przerywania  spokoju było aż nadto. Do zachowania teściowej przywykła, co nie znaczy, że chwilami nie czuła się doprowadzona do ostateczności, ale  szybciej niż dawniej wzburzenie jej przechodziło. Bezustannie martwiła się o Feliksa i jego zdrowie. Poza tym widmo zamieszkania pod przysłowiowym mostem prześladowało ją w dzień i w nocy. Próbowała to ukryć myśląc jednocześnie, że mąż posądza ją o brak rozeznania w sytuacji oraz o to, że ona nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia wiszącego nad nimi.

Ogólnie Inga miała wrażenie, że jej wytrzymałość wisi na bardzo cienkim włosku. Bez względu jednak na wszystko trzeba iść do przodu i zmierzyć się z kolejnym dniem.

– O matko, co za koszmarna baba – jęknęła na widok kobiety z lustra, po czym umyła twarz zimną wodą. Zakręciła grzywkę na wałek, nałożyła na twarz krem, który udało jej się kupić w aptece za pięć złotych bez grosza. Kredką poprawiła brwi, kontur oczu delikatnie też. Zdjęła wałek z grzywki, użyła mocnego lakieru, żeby jej nie opadała, włosy związała w kitkę. Noo, może być od biedy…Gdyby miała za co, skorygowałaby podbródek i trochę powieki, od razu byłoby lepiej. Nawet zupełnie dobrze… Stop! Nie idźcie tą drogą moje myśli! W tył zwrot! Na odpowiedni odcinek marsz! Czyli pomyśl, Ingo droga, co ty dziś na obiad zrobisz. Skup się na najbliższych chwilach i ani kroku do przodu, zrozumiano? Tak jest! – zasalutowała patrząc w lustro. Nawet się uśmiechnęła, lecz uśmiech szybko zniknął z twarzy widocznej w lustrze, kąciki ust znowu opadły. Idiotka  – można było odczytać z ruchu warg.

Po drodze do kuchni wypuściła psy do ogródka, wstawiła wodę na kawę. Wyjęła i schowała naczynia ze zmywarki. Woda się w tym czasie zagotowała, więc zalała sobie rozpuszczalną z Biedronki, z pianką, która najbardziej jej smakowała, wolała ją  od markowych kaw „dostanych” od Bogny. Z kubkiem podeszła do kuchennego okna. Pod ogołoconym już z liści bzem siedział białorudy kotuś.  Wciąż nie udawało się znaleźć dla niego domu. Aura do niedawna była łaskawa, jak na porę roku nawet bardzo, lecz właśnie jej łaskawość się skończyła i zrobiło się zimno oraz mokro. Noce spędzał u Patrycji, było to jednak coraz bardziej kłopotliwe, ponieważ koty sąsiadki poczuły się zagrożone przez intruza i doszło do walki, w wyniku której poturbowany został najstarszy kot. Sprytne futrzaki potrafiły otwierać drzwi zamknięte na klamkę więc, niestety, drzwi nie stanowiły dostatecznego zabezpieczenia. Okrywając się swetrem Inga wyszła na zewnątrz i dosypała kocich kulek do miseczki. Pogłaskała kotusia, który łasił się wyraźnie spragniony ludzkiej serdeczności.

Po południu rozpogodziło się niespodziewanie, nawet wyjrzało słońce, ustał wiatr. Zrobiło się wyjątkowo miło. I wtedy do Ingi zadzwoniła domofonem Kasia.

– Inga, nie widziałaś tego rudego kotusia?

– Widziałam. Dosypałam kulek do miski, wygłaskałam go i wyprzytulałam.

– A gdzie on jest? – do Kasi dołączyła Sabina.

– Nie wiem, rano to było.

– Chodź do nas, musimy go znaleźć. Szybko, odezwała się pani, która mówi, ze to jej kot! – relacjonowała Kasia.

– Poczekajcie chwilę, już idę, tylko buty założę…

Rozpoczęło się poszukiwanie kota, który akurat teraz zniknął, zdematerializował się, wcięło go i szukaj wiatru w polu. Korzystając z poprawy pogody dzieciaki osiedlowe wyległy na uliczkę i przyłączyły się do poszukiwań.

– Mój Łukasz zrobił kotusiowi zdjęcie, kiedy dwa tygodnie temu u mnie był – mówiła Kasia. – Wstawił gdzieś tam w internet i się odezwała kobitka, że go rozpoznała, jest prawie pewna, że to ich kot. Tych, co jadą. Łukasz dał jej mój numer i dzwoniła, że jadą. Nie wiem ile ich jedzie, ale wytłumaczyłam gdzie mają dotrzeć.

– O matko, jakbym chciała, żeby to była prawda – złożyła ręce Sabina. – Żeby wrócił do własnego domu.

– Najpierw to go trzeba odszukać – zauważyła przytomnie Inga.

– Żeby to był ten, żeby to był ten – powtarzała Kasia zaklinając rzeczywistość.

– Też bym chciała – powiedziała Sabina. – Nasz klimat nie sprzyja bezdomnym zwierzętom. Tym bardziej, że nasz kotuś nie jest dziki, jest wyraźnie udomowiony, przyjaźnie nastawiony do świata i ludzi.

W całym osiedlu, w sąsiednim również, a także na łące kot był poszukiwany przez trzy „ciotki” oraz  zaktywizowane dzieciaki.

– Jest! Jest! – Amelka wołała najgłośniej. – Ciociaaa! Znalazł się!!

– Całe szczęście – wykrzyknęła Kasia z radością biorąc kota na ręce.

Właśnie podjechał samochód, z którego wyskoczyła młoda, ładna dziewczyna z długimi włosami związanymi w koński ogon. Za nią wysiadła starsza od niej kobieta i młody chłopak.

– Tak, to on! – zawołała,  – zobaczcie, na pewno nasz Paskudek! – zwróciła się do towarzyszących jej osób.

Wyjęła telefon i pokazała zdjęcia, które ewidentnie przedstawiały tego właśnie kota.

– Ale dlaczego Paskudek? – skrzywiła się z niesmakiem Inga. – Przecież on jest cudny, to prędzej Przecudek.

Okazało się, że przyjezdne panie pracują w klinice weterynaryjnej i tam właśnie mieszka kotuś. Paskudek dlatego, że tak wyglądał kiedy do nich trafił w okropnym stanie, adekwatnie do nadanego mu imienia. Został u nich na zawsze, jako piękny kot witał pacjentów w recepcji, chodził sobie swobodnie wokół kliniki, nigdy się nie oddalał i nagle zniknął. Szukano go wszędzie, rozwieszano ogłoszenia w okolicy, zamieszczano informacje na portalach społecznościowych. Już właściwie nikt nie miał nadziei na odnalezienie kota gdy Łukasz zrobił zdjęcie i pani weterynarka – jak się okazało – zobaczyła zgubę.

– Skąd się wziął w miejscu tak bardzo oddalonym od miejsca zamieszkania? – zastanawiała się Alicja, która przybiegła zaalarmowana krzykiem córki.

– Myślę, że wskoczył do jakiegoś samochodu, usnął i nie zauważony dojechał aż do nas – powiedziała Sabina.

– To jest chyba najbardziej prawdopodobna wersja – zgodziła się pani weterynarka.

– Gdyby trafił do auta zwierzaczkowego pacjenta kliniki, na pewno zostałby odwieziony z powrotem. Jeśli jednak wskoczył do jakiegoś kuriera, a to nie zawsze są mili ludzie, ten go po prostu wyrzucił z auta natychmiast po znalezieniu. To by tłumaczyło zachowanie kotusia w chwili, gdy znalazłam go na ulicy – powiedziała Alicja.

Kiedy kot został rozpoznany i dzieciaki zrozumiały, że zniknie z osiedla – dopiero się zaczęło przedstawienie. Dzieci w płacz, szczególnie jedna z dziewczynek tonęła we łzach, co udzieliło się kilku pozostałym, nawet tym, które mówiły, że nie lubią kotów. Tak więc w uliczce zrobiło się zbiorowisko ludzi i ludzików dwojakiego rodzaju. Jedno rozpaczająco-szlochające, drugie – próbujące temu pierwszemu wytłumaczyć, że kot to nie zabawka, której się można z domu pozbyć kiedy się znudzi lub zacznie przeszkadzać. Panie z kliniki nie miałyby nic przeciw adopcji kota, ale musiałaby to być prawdziwa, odpowiedzialna i pełna adopcja, z wypełnieniem dokumentów i możliwością kontroli warunków w jakich kot żyje.

Niestety, taka adopcja w wypadku rodziny rozpaczającej dziewczynki nie wchodziła w rachubę. Tak więc mimo rzęsistych łez kotuś odjechał do swojego domu. Panie weterynarki tłumaczyły dzieciom, że mogą przyjeżdżać w odwiedziny, mogą adoptować kotki, bo jest ich dużo czekających na własny dom i rodzinę, ale muszą rodzice wziąć za kotka pełną odpowiedzialność.

– Słuchajcie, przestańcie już rozpaczać, bo przesadzacie – powiedziała Kasia. – Wokół jest wiele kotów potrzebujących pomocy i opieki. Nic prostszego jak je przygarnąć, a przynajmniej karmić i zrobić jakiś ciepły i bezpieczny kącik do spania.

– Jak ja się cieszę, że nasz kotuś wrócił do domu – powtarzała Inga. – Jak ja się cieszę!

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 4 komentarze

„Babie lato i kropla deszczu” – 11

Inga czekała z nadzieją na niedzielę. W soboty sprzątała, gotowała, prała, prasowała. Mieli umowę z dostawcą prądu, zgodnie z którą w weekendy prąd był tańszy. Robiąc to wszystko czekała na niedzielę. Feliks pracował przez cały tydzień. Czyli siedział w fotelu i gapił się  w ekran laptopa wciąż mając nadzieję, że tym razem wskaźniki pokażą mu dobrą drogę do wygranej. Kiedy trenował „na sucho” osiągał dobre wyniki utwierdzające go w słuszności postępowania. Niestety, w realu wygrana uciekała daleko. Trwało to od poniedziałku do piątku nie osiem godzin, tylko praktycznie przez cały czas.

Dlatego Inga czekała na niedzielę, bo w weekendy platforma nie działała.

Niestety, gdy przychodziła niedziela, po obiedzie słyszała jedno.

– Muszę się położyć – mówił mąż i szedł do sypialni, włączał muzykę i odpoczywał.

Miał przecież prawo, wymagał tego stan zdrowia…  Tylko czemu ona znów czuła żal i rozczarowanie? Liczyła na wspólne popołudnie, na czas spędzony naprawdę razem. Przecież przez cały tydzień starała się na to zasłużyć…

Dobra już, Inga, przestań się nad sobą rozczulać, karciła się w myślach. Przecież rozumiesz dlaczego tak jest. No dobra, odpowiedziała jej druga Inga siedząca wewnątrz niej, rozumiem. Ale dlaczego ja mam zawsze wszystko rozumieć? Bo co? Bo powinnam więcej widzieć i rozumieć jako kobieta z doświadczeniem? Mam się czuć jak wyrzucona za burtę życia, jak dziecko przez szybkę liżące cukierek i się na to godzić bez mrugnięcia okiem? Znów to wszystko nie dla mnie? Czy wciąż muszę udowadniać, że potrafię przetrwać w najbardziej skrajnych warunkach? Tylko komu i po co? Cholera!!!

Na dodatek stosunki między Feliksem a teściową, czyli jego własną matką, były już całkiem  nie do zniesienia. Matka działa na niego jak płachta na byka – myślała Inga mając wrażenie, że sama zaraz zwariuje. Biedak nie może się pogodzić, że stała się zupełnie innym człowiekiem, obcą istotą, z którą trudno wytrzymać, a porozumieć to już w ogóle się nie da. Kłamie przy tym jak najęta, co wciąż jej wychodzi doskonale. Do czego się dotknie – popsuje, zniszczy, z oka nie można jej spuścić, bo nie wiadomo co strzeli do chorej  głowy za pięć minut. Niby nie rozumie co się do niej mówi, nie słyszy, ale w tym szaleństwie jest metoda. Zełgać na poczekaniu potrafi, schować do kieszeni wędlinę, żeby po kryjomu dać psom też potrafi, a w oczy się wypiera, że nie dała, albo, że tylko trochę, albo „i co się stało”… Boże pomóż, spraw żebym nie dostała obłędu…

Zupełnie inny nastrój tworzył się w domu, kiedy do dziadków przyjeżdżała Honoratka. Dawniej często nocowała, teraz zdarzało się to sporadycznie. Po pierwsze była na tyle duża, że miała swoje sprawy, koleżanki, dziewczyńskie tajemnice, pierwsze sympatie. A poza tym potwornie dużo nauki. Przez cały tydzień lekcje, nawet po osiem dziennie, kartkówki, sprawdziany, jakieś tzw. projekty czy prezentacje z każdego przedmiotu. O szkolnych sprawach nastolatek najlepiej Indze  rozmawiało się z Kasią, ponieważ ona również miała wnuczkę w ósmej klasie.

– Inga, najchętniej bym Klarcię zabrała do siebie przynajmniej na tydzień, żeby się wyspała i nie musiała myśleć o szkole. Całkowity zakaz myślenia, żeby jej się szare komórki zregenerowały – powiedziała Kasia po wejściu do domu sąsiadki. – Przyszłam do ciebie odreagować, bo mnie normalnie szlag trafia na to wszystko.

– Cieszę się, że wpadłaś. Jak zwykle mam chandrę, ale to już u mnie stan chroniczny, więc nie należy się przejmować, trzeba przywyknąć i tyle. Z Honoratką mam tak samo.

– Jakby lekcji było mało to jeszcze religia w szkole zamiast w kościele, co wkurza mnie maksymalnie. Kosztem normalnych przedmiotów! Klarka wolałby mieć więcej lekcji biologii, jakoś jej teraz przypasowała biologia, coś mówi o medycynie choć przecież to jeszcze za wcześnie.  Teraz nawet mają klasówki z religii, oceny na semestr wliczane do średniej. Świetny sposób na obrzydzenie wartości prezentowanych przez taką  „prawie” wiarę.

– Na dodatek szerzoną przez osoby z duchowością najczęściej nie mające nic wspólnego, raczej kojarzące się ze średniowieczem oraz inkwizycją. I jak w takiej sytuacji dzieci mają wyrosnąć na normalnych, zdrowo myślących dorosłych? – dodała Inga.

– Właśnie, tylko wyjątkowo silne jednostki przeżyją szkolny okres bez uszczerbku na rozumie – skwitowała Kasia.

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 8 komentarzy

Szczawnicka willa „Wanda”

Wspominałam już o willi Wanda nad Grajcarkiem. Zachwycałam się za każdym razem kiedy przechodziłam obok. Musiała być imponująca, piękna w latach swej świetności,  po prostu marzenie. Ze smutkiem patrzyłam jak niszczeje, stoi biedna, samotna, opuszczona, w coraz gorszym stanie za każdym naszym pobytem. W Wikipedii jest opis, który skopiowałam i pokazuję tu, żebyście nie musieli szukać a mieli możliwość zapoznania się z historią.

🍀„Willa została wybudowana w dwudziestoleciu międzywojennym przez rodzinę Zachwiejów-Gawlak. Był to hotel pierwszej kategorii. Miał światło elektryczne. Pierwszą właścicielką była Maria Zachwieja, a nazwa willi pochodziła od imienia jej córki, Wandy. Projekt został zakupiony od hrabiego Adama Stadnickiego.

Willa słynęła ze świetnej kuchni prowadzonej przez kucharza z Francji. Jednym z licznych gości była tu często Tola Mankiewiczówna.

W czasie II wojny światowej willa stanowiła ważny punkt działalności ZWZ i AK. Rodzina Zachwiejów zaangażowana była czynnie w działalność ruchu oporu. Od grudnia 1939 roku dom był punktem zbornym i przerzutowym dla uchodźców. Wojciech Zachwieja (ur. 30 czerwca 1915 roku) po powrocie z kampanii wrześniowej wraz z bratem Janem (ur. w 1920 roku) byli kurierami, przeprowadzali uchodźców przez granicę na Węgry. Maria Zachwieja (ps. „Willa Wanda”) i jej córka Wanda (ps. „Mała Wanda”) były łączniczkami ruchu oporu.

26 listopada 1941 roku Gestapo aresztowało braci, ich matkę Marię i siostrę Wandę. Po przesłuchaniach w Palace w Zakopanem Maria Zachwieja trafiła do obozu koncentracjnego Auschwitz-Birkenau, a jej obaj synowie zginęli w obozie koncentracyjnym Mauthausen-Gusen: Wojciech 23 lipca 1942 i Jan 3 września 1942 roku. Siedemnastoletnia Wanda, po trzyipółmiesięcznych torturach w siedzibie Gestapo w Zakopanem wróciła do domu w Szczawnicy.

Od 1942 roku znajdował się tu szpital zakaźny prowadzony przez Zbigniewa Kołączkowskiego.

Po wojnie willa „Wanda” została upaństwowiona. Maria Zachwieja wróciła z obozu do nieswojej już willi. Przez pierwsze dwa lata po wojnie w willi funkcjonował Fundusz Wczasów Państwowych, a w roku 1947 jej przeznaczenie zostało zmienione na ośrodek zdrowia. W 1998 roku willa wróciła do spadkobierców właścicieli. Wymaga generalnego remontu, aby mogła być dalej użytkowana.” 🍀

Podczas ostatniego pobytu w moim ukochanym miasteczku z wielką radością zauważyłam, że coś się dzieje wokół Wandy. Otóż prace remontowe zostały rozpoczęte i piękna willa odzyska swą świetność jak mniemam. Ucieszyłam się jak głupia! Rzeczywiście jak głupia, przecież to nie moje, ja nic do Wandy nie mam, ale się cieszę 😃Zamieszczałam już na blogu filmik z YT o starych szczawnickich domach.  Tam pokazana jest Wanda z drona, czyli widać to, czego bym z ziemi nie zobaczyła. Odszukałam filmik, żebyście mogli popatrzeć na Wandę z lotu ptaka –  https://www.youtube.com/watch?v=lF9QX2ktyO4&t=180s

Poniższe fotki zrobiłam właśnie ostatnio. Wyczytałam też, że remont robi właściciel pięknego obiektu postawionego obok, którego zdjęcie jest jako pierwsze w poprzednim szczawnickim wpisie    http://annapisze.art/?p=6727

Z tego faktu akurat „mam radość”, bo miło patrzeć jak coś rośnie i się rozwija, natomiast smutkiem napawa obraz zniszczeń w miejscach „odzyskanych” przez kogo innego. Napiszę o tym też, robiłam specjalnie zdjęcia, żeby pokazać.

Tu wcześniej pisałam o Wandzie  http://annapisze.art/?p=2066

Wanda w remoncie …

Kończę, słyszę babcię D.  hałasującą w swoim pokoju, wczoraj nam nieźle dała popalić 🙁 Straszna jest choroba odbierająca człowiekowi wszystko – pamięć, zdrowie, poprzednią osobowość, charakter, osiągnięcia całego długiego życia (92 lata)…  Tak więc – obyśmy zdrowi byli – czego nam wszystkim  życzę. Dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowa 🌞🌞 🌞

Na szczęście – cudowne pieski z Ducha 💗

💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗

Pięknego weekendu 🍀🌞🌷

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Szczawnica | 13 komentarzy

„Babie lato i kropkla deszczu” – 10

W portmonetce Ingi zostało sto złotych i jeszcze coś powinno być w kosmetyczce, do której  wrzucała złotówki jeśli kasjerka wydała jej jakieś w Biedronce.  Ze łzami w oczach wyjęła zeszyt, w którym zapisywała wszelkie wydatki. Jest dopiero szósty, a jej zostało sto złotych! Żeby choć jedną niepotrzebną rzecz kupiła! Nie! Kupuje tylko to, co najpotrzebniejsze i niezbędne, podstawowe środki czystości, jedzenie. I też żadnych rarytasów tylko to co najtańsze, czymś przecież trzeba zapchać żołądki bez względu na skład chemiczny produktów. Żeby nie jeść wyłącznie sztuczności, trucizn, chemii – sama robi jak najwięcej, piecze, smaży, gotuje, miesza składniki tak, żeby było więcej jedzenia.  Kotlety mielone na przykład składają się głównie z namoczonej bułki (albo chleba), cebuli i przypraw, drobiowego mielonego mięsa jest odrobina. Gdyby nie było wcale to Feliks powiedziałby, że nie będzie jadł. Inga już od dawna próbuje przestawić męża na jedzenie w wersji vege, ale bez skutku. Natomiast wiele potraw bezmięsnych już jadał, tylko bez szyldu „vege”, natomiast pod hasłem „wypróbowałam nowy przepis” i udaje się. Ale jak przez dziewiętnaście dni utrzymać dom za sto złotych? Tego naprawdę nie wiedziała. Popłakała się zliczając rachunki. Zaraz zaczęła dyskretnie wycierać oczy, żeby mąż nie zobaczył i się nie zdenerwował. Nie wolno mu się denerwować… A w tym miesiącu czterysta złotych poszło na wizytę Feliksa u specjalisty. Sto czterdzieści wydała na swoją dentystkę, w związku z czym miała wyrzuty sumienia. Oczywiście wiedziała, że kompletnie bez sensu, że musiała ząb naprawić, ale wyrzuty miała i już!  Podniosła się i poszła do kuchni przesmażyć cztery jabłka, które leżały w koszyczku. Zrobi z nich nadzienie do naleśników, taki będzie dzisiaj obiad. Spojrzała przez okno i zobaczyła teściową przy drewutni…

Po chwili zła jak osa trzymała w rękach kolorowe worki do segregowanych śmieci, które zostawiała firma odbierająca odpady. Potrząsała nimi i wyglądała jakby miała pęknąć na tysiąc kawałków.

– Szlag mnie zaraz trafi. Nie wytrzymam, łeb cholerze ukręcę któregoś dnia, naprawdę nie wytrzymam z wariatką. Przynajmniej mnie wsadzą i do końca życia będę miała święty spokój –  miotała pod nosem takie słowa i jeszcze inne różne przekleństwa wysypując na bruk całą zawartość żółtego worka na plastik, metal i papier. Teściowa wiadro liści z ziemią i piaskiem wsypała do środka. Wszystko namokło, ubrudziło się, upaprało błotem. Każdy wrzucony tam przedmiot uprzednio przez Ingę umyty a przynajmniej wytarty, żeby mniej śmierdziało ludziom pracującym w sortowni, musiała ponownie wziąć do ręki i chociaż wytrzepać .

– A ty co?  W Kopciuszka się bawisz czy skarbów szukasz? – usłyszała głos sąsiadki.

– Nie wytrzymam za chwilę. Widzisz co ona znowu zrobiła? Uduszę babę albo otruję i wreszcie będzie święty spokój.

– Jak ja cię rozumiem – powiedziała Kasia ze współczuciem. – Nikt cię tak dobrze nie zrozumie. Ja dotąd nie mogę uwierzyć, że jak coś położę to nie zginie i nie odnajdzie się na przykład w szafie teściowej. Wszystko zanosiła do siebie i chowała w różnych dziwnych miejscach, Wpadłabyś na to, żeby etui z komórką  przypiąć szpilkami od środka do abażuru stojącej lampy, a potem godzinami szukać wmawiając, że jej ukradziono? Oczywiście znacząco patrząc na mnie. Chwilami już sama zaczynałam wierzyć, że mam świra.

– Oj Kasiu – westchnęła Inga. – Ty miałaś podwójne przeżycia. Najpierw z tatą, potem z panią Wacią. Jak ty to przetrwałaś to ja nie wiem, bo ja już nie wyrabiam.

– Widocznie na to zasłużyłam. A ty patrz z dystansem, musisz go w sobie wyrobić. Ona nie robi tego świadomie przeciw tobie. To tylko choroba.

– Przecież wiem. Wciąż tak mówię Feliksowi, on to gorzej znosi niż ja. Dla niego cała sytuacja jest bardziej bolesna i niebezpieczna dla zdrowia.

– Pewnie, to przecież jego matka, nie twoja. A po zawale powinien mieć spokój i unikać stresu.

– Ale tak się żyć nie da. To jest niemożliwe! Osłaniam go przed nią, staram się brać na siebie jej ataki, ale chwilami nie daję rady, wysiadam. Bo i mnie szlag trafia, nie potrafię się pohamować.

– I tak cię podziwiam, że jakoś sobie radzisz w tak trudnej sytuacji. Chodzi mi o całokształt, o mądrości, w cudzysłowie oczywiście, wielkich tego świata. Tu też cudzysłów jest niezbędny. Przecież wiem co się dzieje, nie jestem ślepa ani głucha. Znaczy całkiem, bo częściowo jestem – uśmiechnęła się do Ingi. – Dla mnie jesteś bohaterką.

– Mów mi  tak jeszcze – blady uśmiech zaczął rozjaśniać zachmurzoną twarz Ingi. – Muszę ci podziękować, żeś tu przyszła, bo mi lepiej.

– Najgorzej, gdy się człowiek w tych swoich emocjach zamknie. One się w środku kłębią, gotują, wreszcie wybuchają nie wiadomo kiedy, najczęściej w sytuacji zupełnie nieadekwatnej do siły wybuchu.

– Masz rację. Miałam w tej chwili ochotę zrobić jej coś złego, chociażby ten duży kosz wsadzić na łeb.

– I oczywiście byś tego nie zrobiła.

– Oczywiście.

– Teraz przy śniadaniu słodkim głosem powiesz z troską: mamo, nie rób nic w ogródku, bo się zmęczysz i będzie cię bolało serce.

– Jakbyś we mnie siedziała.

– Przerabiałam cały mechanizm od a do zet setki razy.

– Naprawdę bozia cię tu przyprowadziła.

– Nie, psica – uśmiechnęła się Kasia.

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 4 komentarze